15 letnia dziewczyna trzyma za rękę swojego 1 rocznego synka. Ludzie nazywają ja dzi**a nikt nie wie, że w wieku 13 lat została ona zgwałcona. Ludzie nazywają kogoś grubym. Nie wiedzą, że może on Kiedyś regularnie chodziłem do tego samego klubu, a bywanie często w jednym miejscu ma to do siebie, że poznaje się ludzi, którzy przychodzą tam równie często. W ten sposób poznałem Kasię. Kasia miała 28 lat, zgrabne sukienki, bieliznę z Triumpha (o czym sama mi powiedziała) i upodobanie do picia szotów tequili, bo kojarzyło jej się to z życiem w Nowym Jorku, a lubiła Nowy Jork. Natomiast nie dało się tego powiedzieć o jej narzeczonym, bo akurat na niego zawsze narzekała, uważając go za ponadprzeciętnego bałwana. To dlatego w weekendowe wieczory tańczyła jakby świat nie istniał, intensywnie flirtowała i nie miała nic przeciwko rozdawaniu numerów telefonu. Nie wiem, czy go zdradzała, za to wiem, że go nie zostawiła, chociaż nigdy nie przestawała o tym myśleć. Mężczyźni widząc, że kobieta nie spełnia ich standardów, znacznie częściej odwrócą się na pięcie. Kobiety przełkną nawet zdradę i zrobią to, do czego przywykły – poradzą sobie. Dokładnie tak jak potrafią. Zacisną zęby, wmówią sobie, że on się zmieni, przegadają problem z przyjaciółkami sącząc piwo z sokiem imbirowym, będą sprawdzać rynek obserwując śliniących się na ich widok facetów albo zdradzać swojego partnera w odwecie – szybko, bez emocji i dyskretnie. Często nie zrobią tylko jednego – nie odejdą, potrafiąc latami czuć, że zasługują na więcej, a i tak po to nie sięgając. Po pierwsze, kobiety boją się popełnić błąd Jeśli zapytasz mężczyznę czy zdecydowałby się na trzymiesięczny związek z atrakcyjną kobietą, wiedząc, że wtedy ona wyjedzie i już nigdy się nie zobaczą, to prawdopodobnie się zgodzi. Kobieta w analogicznej sytuacji powie: „Gdybyś tylko mógł zostać to tak, ale w takiej sytuacji nie mogę się na to zdecydować”. Niemal każdy ich związek jest długoterminowy i „na poważnie”, a one traktują faceta tak, jakby miały spędzić z nim całe życie. Głównie dlatego, że kiedy coś nie wyjdzie to boją się przyznać: „Tak, popełniłam błąd. Jest takim skurwysynem, że żałuję, że widział mnie nago i wstyd mi za to, że mu uwierzyłam”. Zamiast tego wytłumaczą sobie, że on wolniej dojrzewa, że jeszcze zrozumie jaki ma skarb, a jak będą mieć dziecko, to z pewnością się zmieni i przestanie być tym szczylem, który wpatruje się w plakat Nissana GT-R, zamiast nie móc oderwać wzroku od jej pośladków w czarnej bieliźnie. Kobieta może źle wybrać raz. Może to zrobić nawet dwa lub trzy razy. Ale gdzieś jest granica, po której przekroczeniu coś się zmienia. Wiesz jak nazywa się kobietę, która popełni zbyt wiele błędów? Dziwką. Ewentualnie „tą, z którą nikt nie potrafi wytrzymać”. Jest XXI wiek, ale społeczeństwo niewiele lepsze niż czterdzieści lat temu. Po drugie, nie wierzą w to, że mogą trafić lepiej Konsekwencjami traktowania każdego związku jakby miał być ich ostatnim, są: 1) Redukowanie liczby mężczyzn w swoim otoczeniu, których się zna i z którymi można być. Prowadzi to do tego, że część kobiet rozgląda się po „rynku” tylko przez stosunkowo krótkie okresy, kiedy akurat są pomiędzy związkami. 2) Brak budowania swoich umiejętności i przekonania, że faktycznie tego kwiatu to pół światu. Młody mężczyzna jest w sytuacji, że dopóki nie opanuje na przyzwoitym poziomie umiejętności „bycia z ludźmi”, to nie ma szans na seks. Kobiety seks mogą mieć zawsze, ale bez tych umiejętności nie mają szans na dobry związek. Nie mając doświadczeń, nie wiedzą na co je stać i czego mają oczekiwać, więc wolą wybrać zły, ale znany towar, niż potencjalnie dobry, ale nieznany. Po trzecie, rozstanie kosztuje je zbyt dużo Zgodnie z ogólnym psychologicznym mechanizmem, nikt nie lubi porażek, a zwłaszcza takich, które dotyczą inwestycji, w które jest się zaangażowanym emocjonalnie, finansowo i przez długi czas. Im dłuższy okres inwestycji, tym większe ma się problemy z jej porzuceniem, nawet jeśli jest już pewne, że ona nigdy nie przyniesie zysków. Trudniej rozstać się z kimś, z kim mieszka się trzy lata i całej rodzinie powiedziało się o ślubie, niż z kimś, kogo zna się miesiąc. Czy ona ma w ogóle czas, żeby znaleźć kogoś następnego? Czy chce jej się wystawać w klubach jak na sklepowej witrynie? Zakładać pończochy? Uczyć cudzych przyzwyczajeń? Udawać głupszą i bardziej niewinną niż jest w rzeczywistości, żeby ktoś nie pomyślał o niej źle? Odpowiadać na pytanie: „Czego chcesz?”, uśmiechając się jak nowicjuszka w zakonie, zamiast powiedzieć: „Wyjdźmy teraz i zrób ze mną, co chcesz”? Robić wszystko to, co zwykle kobiety dają w „pakiecie reklamowym”? Może lepiej już zostać z tym miśkiem, zamiast przyznać przed światem, że poniosło się porażkę, co do której nie istnieje społeczne przyzwolenie. W końcu facet, któremu rozleci się związek, to ktoś, kto ma jeszcze czas. Kobieta to bardzo często ta, z którą nie da się wytrzymać i sama nie wie, czego chce. Po czwarte, przecież nie jest tak źle Czasem mam wrażenie, że ludzie są ze sobą dla jednorazowych strzałów szczęścia. To tak, jak ze świeczką, która pali się jasnym płomieniem dopóki nie przykryje się jej słoikiem. Wtedy w miarę wypalania się tlenu gaśnie, ale wystarczy podnieść słoik, a ona znów rozbłyśnie światłem. Zazwyczaj uważam to za perfekcyjną metaforę ludzkiego życia, w którym ma się wystarczająco tlenu, żeby się tlić, ale za mało, żeby błyszczeć i czeka się od jednego zdjęcia słoika do drugiego. Od Walentynek do urodzinowego grilla. Od wakacji na Kostaryce do wspólnego przygotowywania świąt. Od imprezy z przyjaciółmi do świętowania awansu z dużą ilością szampana, gadżetów erotycznych i środków nawilżających. Później przychodzi czas, kiedy żyje się już od porodu pierwszego dziecka do drugiej ciąży i od wysłania Krzysia do szkoły do poznania trenera fitness, który może i nie jest szczególnie bystry, ale za to jakie ma ciało! Tylko, że to nieważne. Ważne, że dzisiaj jest ok, prawda? Po piąte, czas mija Kobiece życie częściej związane jest z poczuciem przemijania. Męskie z poczuciem oczekiwania na to, co jeszcze ma się wydarzyć. Cytuję Kasię: „Po trzydziestce trudniej zajść w ciążę i rośnie niebezpieczeństwo, że urodzi się chore dziecko. Bardziej opłaca mi się być z kimś, kto wystarcza mi w 60% niż szukać kogoś, kto da mi 90% tego, co oczekuję, bo przecież nie wszystko.” Kasia wierzy we wszystkie pięć argumentów, które składają się na błędne koło, a błędne koło zawsze brzmi przekonująco, ale rzadko ma coś wspólnego z prawdą. Za dwa miesiące bierze ślub, żeby zacząć „nowe życie” pod szyldem: „Chujowo, ale stabilnie”. Ma plan, żeby stworzyć prawdziwą rodzinę pełną pozorów i niespełnionych potrzeb. Codziennie rano chce smażyć naleśniki i zajmować się dzieckiem, a kiedy ono podrośnie, wdać się w namiętny romans. Wtedy się rozwiedzie. Tak przynajmniej mówi. Oczywiście w tytule powinno być wyrażenie „niektóre kobiety”. Przecież nie wszystkie takie są. Imię w tekście losowe jak zawsze.
Kocham deszcz bo tylko on na mnie leci /Mamba. Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte · February 26, 2013 ·
Ostatnio widzę na Piekielnych coraz więcej historii z najbliższego otoczenia ludzkiego - moja zasili tenże wątek łącząc go z równie popularnym "współlokatorskim". Będzie o tym, że prawdziwych przyjaciół sprawdza... nasze szczęście. W lutym tego roku moje Życiowe Szczęście, o poznaniu którego traktowała moja poprzednia historia, znalazło pracę i przeprowadziło się do Polski z Włoch. Jako, że on miał na głowie przeprowadzkę ja wzięłam na siebie znalezienie nam lokum. Początkowo chcieliśmy wynająć kawalerkę, ale nic co byłoby w naszym zasięgu cenowym nie nadawało się do zamieszkania przez ludzi (a i trzodzie hodowlanej nie życzyłabym tam mieszkać...) lub miało właścicieli, od których na kilometr czuć było problemy (materiał na co najmniej kilka historii). Ostatecznie z pomocą przyszła mi przyjaciółka wynajmująca 4-pokojowe mieszkanie studenckie, z którego akurat wyprowadziły się dwie dziewczyny zostawiając duży pokój do wynajęcia. Jako tymczasowe takie rozwiązanie uznaliśmy za niezłe i po małym przemeblowaniu, nasze pierwsze gniazdko nadawało się do praktykowania codziennej idylli. Lokalizacja super, czynsz rozsądny, a mieszkanie jak na "studenckie" o zadziwiająco wysokim standardzie. Nic, tylko skakać z radości? Jak się okazało - nic bardziej mylnego. Z przyjaciółką znałyśmy się od stu lat, uważałam ją za jedną z najbliższych mi osób. Niestety nasze wprowadzenie się nastąpiło krótko po tym jak zostawił ją chłopak, z którym była dosyć długo (parę lat). Przybrała postawę typową dla porzuconych i rozczarowanych związkiem dziewczyn, a mianowicie "wszyscy faceci są beznadziejni/tacy sami/do dupy" (tekst "tego kwiatu to pół światu, a trzy czwarte ch*ja warte" wywoływał u mnie już mdłości). Tym samym z zachwyconej moim związkiem z F. i kibicującej nam z całych sił, stała się ciocią "dobra rada" kładącą mi do głowy, że on mnie i tak rzuci/zdradzi/skrzywdzi w inny sposób i lepiej, żebym go zostawiła póki czas. Oczywiście nie brałam tego do siebie, rozumiałam, że złamane serce robi z ludźmi dziwne rzeczy. Cóż, jej chyba odebrało rozum, jak się okazało wkrótce... Mianowicie, S. do mojego narzeczonego zaczęła się dosłownie kleić od pierwszych dni wspólnego mieszkania. Odkąd ją znam, była raczej "niedotykalska" (tj. nie lubiła się przytulać, obcałowywać itp z ludźmi, których nie znała mega dobrze), a tu zmiana o 180%. Z F. nie umiała pogadać normalnie bez trzymania mu ręki na ramieniu/plecach/szyi, każde powitanie - milion buziaków w policzki. Mnie i jego to zdziwiło co najmniej, ale nie protestowaliśmy myśląc, że może przeszła wewnętrzną zmianę osiągnąwszy równowagę zen po rozstaniu. S. jednak zaczęła ostro przeginać. F. siedzi przy stole w kuchni - ona podbiega i masuje mu ramiona, na imprezie "dla żartu" siada mu na kolanach i zarzuca ręce na szyję, F. leży na kanapie w saloniku - ona próbuje się mościć obok. F. szlag jasny trafiał za każdym razem i mówił, że sobie nie życzy, żeby się uspokoiła, bo to trochę dziwne i żenujące. Nasi wspólni znajomi też robili wielkie oczy i pytali, co jej odbiło, bo ewidentnie smali cholewy do mojego faceta, a przecież taka najlepsza przyjaciółka... Zmieniła taktykę na chodzenie po domu w wyzywających ciuszkach albo samej bieliźnie/ręczniku - nie przyniosło żadnego efektu poza moim, F. i pozostałych współlokatorów zażenowaniem (w tym jeden chłopak i jedna para - do żadnego z facetów nie była ustosunkowana tak "przyjaźnie", jak do mojego). Zwróciłam jej uwagę - nie widziała problemu, jeszcze się oburzyła, że skoro ze mnie taka niewyzwolona cnotka, to nie znaczy, że z niej też! (sic!). W końcu, zaczęła symulować choroby i prosić F. żeby się zaopiekował, posiedział z nią. Nagle zaczęła bać się wiatru, który czasem ładnie huczał dzięki naszym starym oknom, co zaowocowało wskoczeniem F. pod kołdrę, kiedy ten się położył spać, a ja jeszcze siedziałam nad książką w salonie. Wtedy mało nie doszło do rękoczynów. wybuchła karczemna awantura (popis polszczyzny F. że mi szczęka opadła). W trakcie tejże usłyszałam, że to nie fair, żeby taka kulawa pokraka jak ja (chodzę o kuli, na szczęście już niedługo...) miała faceta, kiedy taka superlaska jak ona cierpiała posuchę na tym polu. Ponadto, że na pewno mnie zdradzi, że jest ze mną dla obywatelstwa (co?!), że z takim Włochem to nigdy nic nie wiadomo, a on to w ogóle taki jakiś wybrakowany, bo nawet go dotknąć nie można (tiaaa, bo powszechnie wiadomo, że Włoch nie jest sobą jak nie pomaca każdego, kto się mu znajdzie w zasięgu wzroku). Nasłuchałam się jeszcze sporo kwiatków, całą noc przepłakałam z wściekłości chociaż moje Życiowe Szczęście, nie bez racji do rana twierdziło, że nie warto, bo widać to nigdy nie była moja przyjaciółka. Rano zapadła decyzja, że się wyprowadzamy. Przygarnęli nas na dwa tygodnie moi rodzice, w tym czasie nam się udało znaleźć wymarzone mieszkanko. Piekielna "przyjaciółeczka" została z pustym pokojem, za który zapłaciliśmy połowę czynszu (za połowę miesiąca) i opinią taką, że do końca umowy (jeszcze 3 miesiące) musiała mieszkać i utrzymywać mieszkanie sama, bo pozostali współlokatorzy nie mieli dłużej ochoty mieszkać z nią, ani tym bardziej płacić wyższego czynszu. Jakoś nikt z nich się na nas nie obraził... wszędzie dobrze ale na własnym najlepiej.
Tego kwiatu pół światu, a autorka ma się użerać ze smrodem nierobem. No pewnie niech przekreśli człowieka, bo ma kryzys, bo ma problem czy nawet depresję tak jak ty to sooko zrobiłaś
– No tak, bywa. Ale co z…? – Jakoś damy radę – uciął Łukasz, wchodząc koledze w słowo. Nie lubił o tym mówić, ale odpowiedział zgodnie z prawdą. W końcu musieli dać radę. ON musiał dać radę. – I nie wracajmy do tego tematu – zaznaczył. – Najpierw sam muszę to sobie poukładać. – Spoko, stary! Tego kwiatu jest pół światu, cytując klasyka – skwitował Radek, podnosząc swój kufel do ust. * Klara spojrzała przez okno pokoju lekarskiego, obserwując nocne miasto. W widoku przebijających się przez mrok świateł było coś magicznego, uspokajającego i jednocześnie tajemniczego. Dyżur był wyjątkowo spokojny – dla niej wręcz nudny, bo jako młoda, ambitna lekarka nie znosiła bezczynności. Można powiedzieć, że w pewnym sensie szukała wrażeń, o ile w ogóle można użyć takiego sformułowania w odniesieniu do lekarskiej rzeczywistości, więc lenistwo podczas dyżuru nie było spełnieniem jej marzeń. Klara po prostu żyła medycyną, pracą i adrenaliną z nią związaną, lubiła wyzwania, lubiła się wykazywać i być potrzebną. Dzisiaj nie miała ku temu okazji – a po tak burzliwym weekendzie byłoby to dla niej wybawieniem. Miała stanowczo za dużo czasu na myślenie – zarówno o swoim życiu w sensie całościowym, jak i o tym, co wydarzyło się w tak niedalekiej przeszłości. A to ją dobijało – nie dlatego, że żałowała, ale właśnie, paradoksalnie, dlatego, że nie żałowała. Gdyby mogła cofnąć czas, zapewne zrobiłaby to samo. Z jednej strony trochę ją to przerażało – to, że wszystko wydarzyło się tak gwałtownie, że tak łatwo i szybko doszło między nią a Łukaszem do zbliżenia i że skończyło się w taki, a nie inny sposób – a z drugiej – chwytała się wspomnień z tej nocy jak tonący brzytwy. Było naprawdę wspaniale, mimo że znieczulenie, którym było spotkanie z Łukaszem i namiętny seks, dawno przestało działać. Bolało przez cały czas, tyle tylko, że przez ten krótki czas tego bólu nie odczuwała. Mogła nawet zapomnieć, że istnieje i kiedykolwiek istniał. – Hej – przywitał się Kamil, wchodząc do pokoju lekarskiego. – Gdzie są wszyscy? – Wysocki operuje. – Operuje? Co się stało? – zapytał zaciekawiony, siadając na kanapie. – Tej pacjentce spod trójki się pogorszyło, miała być operowana jutro, ale dolegliwości się nasiliły, zaczęła gorączkować i Wysocki zdecydował się wziąć ją na stół. – I nie wziął na asystę swojej ulubionej rezydentki? – Swojego ulubionego rezydenta, panie Kamilu, też nie – odparła Klara nieco sarkastycznie, siadając obok niego. – A tak na poważnie to wziął Aśkę. – Stażystkę? Po co? – Podobno ma chrapkę na miejsce specjalizacyjne u nas. I chciał ją przetestować. A nam nie pozostało nic innego, jak obijanie się w pokoju lekarskim – westchnęła lekko, szczerze nienawidząc takiej nudy. – O, ewentualnie możesz pomóc mi uzupełnić dokumentację. Tak, to będzie dobry pomysł. – Wskazała wzrokiem na stertę papierów leżącą na biurku. – Pasjonujące – skwitował, patrząc na nią z ukosa. – Nie ogarniam. Stażystka operuje, a my pierdzimy w stołek i uzupełniamy jakieś pieprzone papiery. Ja na stażu nie miałem takich forów. – Widocznie nie zasłużyłeś. – Albo nie jestem młodą, długonogą brunetką – oburzył się Kamil. – Wy zawsze macie lepiej. Tobie Wysocki też na więcej pozwala. – A może po prostu jestem dobra. Nie pomyślałeś o tym? – zapytała kąśliwie, podchodząc do biurka. – Chodź, i tak się nie wywiniemy od tej papierkowej roboty, a im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy. – Podzieliła dokumenty na dwie części i jedną z nich wręczyła Kamilowi, który niechętnie podszedł do niej i usiadł przy biurku. – No nie wiem, czy wkrótce nie spadniesz z tego swojego pierwszego miejsca – zagadnął, nie odrywając wzroku od dokumentacji medycznej. – A ty znowu o tym samym. – Klara bezsilnie przewróciła oczami, wyczuwając w jego głosie ironię. – Dlaczego? – zapytała niechętnie, czując, że za stwierdzeniem Kamila faktycznie kryje się jakiś powód i wiedząc, że nie wyjawi jej go, jeśli ta nie okaże zainteresowania. – Nie słyszałaś, że od środy jest nas więcej? – No, przyjęli nowego lekarza. – Kamil spojrzał na nią wzrokiem pt. zadajesz głupie pytania. – Dobra, racja. Logiczne – przyznała Klara. – Ale co, teraz? Tak nagle? – Tak. Niedawno się tu przeprowadził i właśnie w naszym szpitalu będzie kończyć specjalizację. Podobno jest niezły – relacjonował Kamil. – A skąd ty to wszystko wiesz? – W głowie Klary zaświtała pewna myśl, która nie do końca jej się spodobała. Wolała ją jednak zignorować, bo taki zbieg okoliczności byłby tak pechowy, że wręcz nieprawdopodobny. – Mówili o tym… Widzisz, jeden wolny weekend i już nie wiesz, co się dzieje na oddziale. – Fakt! To znak, że nie powinnam takowych miewać! – Pracoholiczka… – prychnął Kamil. – No już bez przesady. Ale sam widzisz, skoro takie newsy przechodzą mi koło nosa, to faktycznie chyba nie powinnam marnować czasu w domu – stwierdziła pół-żartem, pół-serio. Kamil był jej dobrym kolegą, jeszcze z czasów studenckim, toteż takie wzajemne przekomarzanie się i żartobliwie docinki były na porządku dziennym i stawały się fajnym sposobem na umilenie sobie pracy. Szczególnie tak nudnej, jak uzupełnianie dokumentacji. I pewnie trwałyby nadal, gdyby nie to, że ich rozmowę przerwał dzwonek telefonu. – Jasne, już idziemy – powiedziała Klara, wysłuchawszy swojego rozmówcy, po czym odłożyła słuchawkę. – Zbieraj się, mamy robotę – zwróciła się do Kamila, który spojrzał na nią pytająco. – Przywieźli jakiegoś chłopaka z wypadku. No, chodź! – dodała ponaglającym tonem i wyszła z pomieszczenia. – Dacie sobie radę? – zapytał lekarz z pogotowia po tym, jak przekazał im wszystkie informacje odnośnie stanu potrąconego przez samochód pacjenta. Spojrzał przenikliwie na dwójkę młodych lekarzy, zapewne nie do końca wierząc w ich umiejętności. – Damy – odparła Klara bez zastanowienia, przystępując do badania pacjenta. Trochę się bała – musiała to przyznać, jednak jedynie przed samą sobą, w końcu publicznie pokazać tego nie mogła, stanowczo nie byłoby to w jej stylu. No i jednak, z drugiej strony, wierzyła w siebie i w swoje umiejętności. Ten pacjent był wyzwaniem – i właśnie takie wyzwania były dla niej motorem napędowym i kwintesencją tego, co robiła. Ta wiara i chęć sprostaniu temu wyzwaniu, nagięcia granic własnych możliwości były zdecydowanie silniejsze od strachu. A poza tym – nie było innego wyjścia. Na placu boju pozostali tylko oni – Klara i Kamil – oboje młodzi i oboje niedoświadczeni. – Brzuch tkliwy, z obroną mięśniową. USG na cito! – poleciła. – Cholera, chyba trzeba będzie operować. Jak klatka? – zapytała Kamila, który osłuchiwał pacjenta stetoskopem. – Nie słyszę lewego płuca. Jeszcze RTG klatki piersiowej w takim razie. – Trzeba będzie to zdrenować – stwierdziła. – Dobra, ty czy ja? – Tak. A ty nie? Dobra, nieważne. Ja to zrobię – zdecydowała. – Idę się przygotować, a ty w tym czasie zleć resztę badań. – Zaczekaj – powiedział Kamil, zatrzymując ją w drzwiach. – Jesteś pewna? – Kamil, ruchy! Czas ucieka – zbeształa swojego kolegę i wyszła. – Dren poproszę… Ok, jest – powiedziała Klara, kończąc zabieg, w zasadzie do samej siebie, być utwierdzić się w przekonaniu, że się udało. – Rozpręża się, jest dobrze – odetchnęła z ulgą. I dumą. Była dumna. Dumna, ale jednocześnie wciąż w gotowości. Nie mogła odpuścić, bo drenaż opłucnej to jeszcze nie wszystko. W zasadzie to dopiero pierwszy etap, resztę – być może i trudniejszą – wciąż miała przed nią. Była to pierwsza taka sytuacja w jej karierze, kiedy o wszystkim musiała decydować sama, bez wsparcia kogoś starszego i bardziej doświadczonego, więc nie mogła tak całkiem porzucić targających nią emocji. Umiała je poskromić, trzymała na wodzy i zachowywała profesjonalizm, skupiając się na tym, co ma robić, by pomóc temu pacjentowi, ale nie mogła wyprzeć się tego, że najzwyczajniej w świecie przez cały ten czas towarzyszył jej strach. Był gdzieś z tyłu, nie wybijał się na pierwszy plan, ale był, połączony również z jakąś nutką ekscytacji – w końcu, jakby nie patrzeć, właśnie miała okazję się wykazać. – Dobra jesteś – skwitował Kamil. – Daruj sobie. Bierzemy go na USG. – Jest krew – stwierdziła Klara, wpatrując się w ekran USG. – Wysocki jeszcze operuje? – Chyba tak – Cholera… Nie wygląda to dobrze. – To co masz zamiar zrobić? – Proszę wezwać doktora Górskiego – zwróciła się do pielęgniarki, na co ta kiwnęła głową, potwierdzając przyjęcie polecenia, i wyszła. Zostali sami: Klara, Kamil i pacjent, którego życie było w ich rękach. Klara od dawna marzyła o jak największej samodzielności, ale takiego debiutu chyba jednak się nie spodziewała. Patrzyła w ekran, milcząc. Wciąż nie zdążyła odpowiedzieć Kamilowi na jego pytanie, bo po prostu tej odpowiedzi nie znała. Jedynym wyjściem, które przyszło jej do głowy, było wezwanie starszego lekarza.. – Doktor Górski nie odbiera. Doktor Górski nie odbiera, doktor Górski nie odbiera, doktor Górski nie odbiera – te słowa odbijały się w głowie Klary złowieszczym echem. Wysocki operował, do Górskiego, mimo że powinien być pod telefonem, nie można było się do dodzwonić, a Klara poczuła, jakby właśnie straciła grunt pod nogami. Była w rozsypce. Z jednej strony, miała przed sobą ogromną szansę, by się wykazać, by udowodnić sobie i innym, że jest dobra, by poczuć satysfakcję z dobrze wykonanego zadania, z pomocy temu pacjentowi. Ale z drugiej – było to ogromne ryzyko. I nie wiedziała, czy jest na nie gotowa. – Jak to nie odbiera? – Normalnie. Dzwoniłam kilka razy i nic. – Trudno. Proszę dzwonić dalej. A jeśli dalej nie uda się go złapać, to proszę zawołać doktora Wysockiego na drugą salę operacyjną, jak tylko skończy – poleciła. – A ty zawiadom blok i idź się myć. – Co? – Kamil nie do końca zrozumiał nakaz koleżanki. Albo raczej: nie chciał zrozumieć. – No, myj się – odpowiedziała tonem, jakby mówiła o najbardziej naturalnej rzeczy na świecie. – Bierzemy go na stół. – Żartujesz? – Jestem śmiertelnie poważna – odparła, wciąż wpatrując się we wskaźniki obrazujące stan pacjenta. – Przepraszam, pani doktor – wtrąciła pielęgniarka – udało mi się wreszcie dodzwonić. Doktor Górski nie da rady przyjechać, bo właśnie ma operację. – Jak to? – zapytała, zdezorientowana. – To znaczy, on jest właśnie operowany… Atak wyrostka robaczkowego, podobno doszło już do perforacji i od razu trafił na stół. – No proszę, szewc bez butów… – rzuciła Klara i jeszcze raz spojrzała na wyniki pacjenta. – Dobra, nie ma na co czekać, myj się – ponownie zwróciła się do Kamila. – Nie czekamy na Wysockiego? Będzie wściekły, że operujemy sami. Oberwiemy za to. – Zobacz, destabilizuje się. Nie możemy dłużej zwlekać. – Klara, ty wiesz, co robisz?! Przecież… – Wiem – stanowczo weszła mu w słowo. – Nie po to zostałam lekarzem, żeby pozwolić, żeby on mi tu zszedł! – Na stole też może zejść. – Może, owszem. Ale przynajmniej nie będę sobie wyrzucać, że nic nie zrobiłam. – Klara, przecież my nie możemy! Zejdź na ziemię. A co, jeśli coś pójdzie nie tak, pomyślałaś o tym? – A pomyślałeś o tym, co będzie, jeśli okaże się ze zwłoka była za długa i nie uda się go uratować? Weźmiesz za to odpowiedzialność? – Klara spojrzała na kolegę przenikliwie. – Chłopak ma dziewiętnaście lat, całe życie przed nim. Na korytarzu czekają jego rodzice. Co im powiesz? Przepraszam, ale nawet nie postarałem się uratować państwa dziecka, bo w zasięgu nie było żadnego cholernego specjalisty, a ze mnie dupa, a nie lekarz? Czy może: państwa syn nie miał szczęścia, trafiając na takiego tchórza, jak ja? – Klara była wyraźnie zdenerwowana. – Zastanów się, kim w ogóle jesteś: lekarzem czy jakimś cholernym tchórzem, który odpuszcza przy pierwszej trudności i woli patrzeć, jak pacjent się pogarsza i nic z tym nie zrobić z obawy przed reprymendą Wysockiego. – Spojrzała na niego ze złością. – Przecież on nie będzie operował w nieskończoność, dołączy do nas, pomoże nam – powiedziała jakby spokojniej. – Widzimy się na bloku – dodała i nie czekając, aż Kamil cokolwiek jej odpowie, wyszła z pomieszczenia. Była zdenerwowana, ale jednocześnie zdeterminowana. Nie mogła pozwolić na to, by ten pacjent umarł z powodu jej bezczynności. Nie byłaby sobą, gdyby odpuściła. Musiało się udać, musiało. – Przepraszam, pani doktor – zawołał siedzący na jednym z rozstawionych na korytarzu krzeseł mężczyzna w średnim wieku. Klara zatrzymała się kilka metrów przed nim i odwróciła się w jego stronę: – Tak – Co z nim? Wiadomo już coś? – Zarówno mężczyzna, jak i siedząca obok kobieta wstali ze swoich miejsc i podeszli kilka kroków, zmniejszając dystans między nimi a Klarą. – Tak. Będzie operowany – odpowiedziała dosyć obojętnie, starając się porzucić wszystkie emocjonalne aspekty tej operacji. Musiała to zrobić. Musiała pozbawić samą siebie tych emocji, bo jedyne, czego teraz potrzebowała to skupienie, spokój i odrobina wiary w to, że będzie dobrze. – O, Boże. – Kobieta, matka nastolatka, zasłoniła usta dłonią. – Wyjdzie z tego? – Mam nadzieję – odparła Klara, siląc się na nikły uśmiech, który i tak ani trochę nie przypominał naturalnego. Zresztą, dziwne, gdyby był naturalny, skoro sytuacja nie przysparzała ku temu powodów. Klara stała przed naprawdę ciężkim wyzwaniem i mimo że była ambitna, odważna i pewna siebie, nie do końca potrafiła stwierdzić, czy wszystko pójdzie tak, jak powinno. Modliła się w duchu, żeby Wysocki jak najszybciej skończył swoją operację i wspomógł młodych chirurgów. – Okaże się po operacji. A teraz przepraszam, ale muszę iść się przygotować. – Pani? Pani będzie operować naszego syna? – zapytał ojciec, przyglądając się młodej lekarce i chyba nie do końca wierząc w jej kompetencje i w to, że potrafi coś więcej niż tylko założyć gips albo zaszyć niewielką ranę. – Tak – odpowiedziała bez chwili namysłu. – A to jakiś problem? – Chcielibyśmy, żeby naszym synem zajął się ktoś starszy! – dodał nieco podniesionym głosem, najwyraźniej przypominając sobie, że drugi lekarz, którego widział, jak zajmuje się jego synem, również był młody i na horyzoncie faktycznie nie było nikogo starszego. Ta wizja zapewne tylko wzmogła jego zdenerwowanie. ;– Jest jeden starszy lekarz, ale właśnie operuje. Później do nas dołączy. A teraz bardzo mi przykro, ale nie możemy czekać, bo jeśli się nie pospieszymy, to jedynym lekarzem, który będzie mógł zająć się pańskim synem, będzie lekarz medycyny sądowej – powiedziała nieco obcesowo i niegrzecznie, ale w tym momencie dyplomacja i retoryka były ostatnimi rzeczami, o których myślała. * – Cholera, wygląda to gorzej niż myślałam – stwierdziła Klara, już po otwarciu pacjenta. – Dalej masz wątpliwości, czy powinniśmy jeszcze poczekać z tą operacją? Było źle. Ale nie zamierzała się poddać. Zresztą, nie miała już wyboru. Nie mogła teraz zwątpić albo odpuścić. Na to było zdecydowanie za późno. Teraz musiała walczyć. Nie tylko o pacjenta, ale również o siebie, o swoją pozycję i karierę, i dla siebie, by móc przekroczyć granice, sięgnąć po coś, co wydawało się niemożliwe i bez skrępowania spojrzeć w lustro na siebie jako lekarza. Czego jak czego, ale woli walki nie można było jej odmówić. A ona jest bardzo ważna – bo nawet najlepszy nie nic osiągnie, jeśli nie będzie miał dość sił i odwagi by sięgnąć po to, do czego dąży. – Śledzionę trzeba będzie usunąć. Odessij tu – poleciła Kamilowi. – Jeszcze! – ponagliła kolegę. – Kamil, do cholery, skup się! – Pani doktor – wtrąciła się czuwająca nad pacjentem anestezjolog – spokojnie. Kłótnie przy stole operacyjnym nie były wskazane, to fakt, ale Klara nie potrafiła być opanowana tak, jak była podczas zabiegów, które przeprowadzała razem z kimś starszym i bardziej doświadczonym. Sytuacja była napięta. Klara podczas swojej pracy w szpitalu faktycznie zdążyła wykazać się już swoją wiedzą i umiejętnościami, była dobra, to fakt, ale czy na pewno dobrze zmierzyła siły na zamiary? Może jednak źle oceniła stan pacjenta, może jednak można było poczekać, a nie porywać się na samodzielne przeprowadzenie tej operacji? Może coś przeoczyła, nie zrobiła tak, jak trzeba? Zawsze, kiedy cokolwiek podczas zabiegu wykonywała sama, ktoś patrzył na to, co robi, mógł sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i zapobiec ewentualnym błędom czy niedopatrzeniom, a teraz? Kto miał ocenić jej pracę? Kamil, tak samo mało doświadczony i bardziej wystraszony niż ona? – Klem naczyniowy poproszę – zwróciła się do instrumentariuszki, odganiając od siebie złe myśli i starając się skupić tylko na tym, co powinna. Czuła, jak po jej czole płyną strużki potu. Starała się. I niby wszystko szło dobrze, nawet zdumiewająco dobrze. Ale co, jeśli faktycznie zawaliła? Taka porażka zawodowa i to jeszcze wynikająca, być może, z przecenienia własnych możliwości, byłaby ogromną rysą na jej postrzeganiu siebie jako lekarza i zapewne sporą kłodą na drodze do dalszej kariery i rozwoju. – =Z wątrobą też nie najlepiej, co? – zauważył Kamil. – No, brawo, Sherlocku. – Klara podniosła na chwilę wzrok. – Założymy szew, oby się udało. – No, oby – powtórzył za nią Wysocki, który właśnie wszedł na salę operacyjną, omiatając młodych lekarzy lodowatym spojrzeniem.
Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte · August 14, 2013 · Warsaw, Poland · August 14, 2013 · Warsaw, Poland ·
Konkurs na zdjecie profilowe zdjecia wysylajcie na malynka@onet.pl. See more of Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte on Facebook Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte. November 3, 2013 · Warsaw, Poland · Wypierdalać z tymi żyrafami . CGOp.
  • 1207fnom7c.pages.dev/130
  • 1207fnom7c.pages.dev/1
  • 1207fnom7c.pages.dev/320
  • 1207fnom7c.pages.dev/17
  • 1207fnom7c.pages.dev/181
  • 1207fnom7c.pages.dev/334
  • 1207fnom7c.pages.dev/188
  • 1207fnom7c.pages.dev/53
  • 1207fnom7c.pages.dev/235
  • tego kwiatu to pół światu a trzy czwarte